Adobe InDesign rozwija się tylko jako usługa

Adobe InDesign był moim podstawowym narzędziem pracy przez większość mojej działalności skupionej wokół projektowania do druku i desktop publishing. Obecnie jestem już bardziej WordPress Developerem – w tym zakresie się rozwijam i w tę stronę się skutecznie przekwalifikowałem, choć zdarza mi się jeszcze realizować zlecenia stricte graficzne. Nie mniej, obserwuję wciąż rozwój InDesigna, trochę z sentymentu, trochę z poczucia, że nie warto jeszcze zupełnie tracić kontaktu z tym produktem. Widzę więc, że menedżerowie odpowiadający za rozwój programu zdecydowali, w którą stronę chcą pójść. Adobe InDesign rozwija się jako usługa. I w zasadzie jedynie jako usługa.

Przy okazji wcześniejszych edycji pisałem, że nie jestem pewien, co deweloperzy Indyka chcą z nim zrobić (Dokąd zmierzasz, InDesignie? oraz InDesign 2020 – ewolucja czy stagnacja?). Patrząc na najnowszą (choć liczącą już kilka miesięcy), siedemnastą edycję, odnoszę wrażenie, że wizja ta się skonkretyzowała.

Co nowego? No cóż, trudno powiedzieć

Najnowszy InDesign nie przynosi – w mojej opinii – żadnych znaczących nowych funkcjonalności. Owszem, pojawiają się nowe opcje związane z oblewaniem obiektów tekstem, wykorzystujące mechanizmy sztucznej inteligencji. Jest to smaczek, który może się czasami przydać, choć nie stanowi niczego, co wnosiłoby jakieś radykalnie nowe możliwości. Poza tym…

… no właśnie. Poza tym trudno wskazać coś naprawdę ciekawego. Trzy flagowe udoskonalenia, firmujące wersję 17, to bowiem: terminologia włączająca, rozszerzenie Adobe Capture oraz skalowanie interfejsu użytkownika. Możemy zatem, rozpatrując od końca, zmienić sobie rozmiar kontrolek i paneli, co zapewne przyda się użytkownikom z dużymi monitorami. Możemy przechwytywać motywy kolorystyczne, kształty lub tekst z wybranej grafiki, którą chcemy zainspirować się w projekcie. Najzabawniejsza z punktu widzenia polskiego użytkownika jest pierwsza zmiana. Nie ma już Master Pages, tylko są Parent Pages. Aby nie wywoływać złych skojarzeń. Na polski zmianę tę przetłumaczono następująco:

Aby wspierać podstawowe wartości Adobe dotyczące różnorodności i integracji, termin Strona nadrzędna został zastąpiony terminem Strona wzorcowa.

https://helpx.adobe.com/pl/indesign/using/whats-new.html

Dowcip polega na tym, że w polskiej wersji programu od lat funkcjonuje właśnie termin Strona wzorcowa. Zatem, z naszej perspektywy zmiany tej nie ma w ogóle i abstrahuję tu już od przypuszczenia, że wprowadzenie jej nie wiązało się raczej z przesadnie dużym nakładem pracy, aby czynić z tego flagowy nowy feature.

Usługa coraz ciaśniej powiązana z chmurą

Odnoszę wrażenie, że menedżerowie InDesigna stawiają na takie rozwiązania, które ściślej powiążą program z całym chmurowym ekosystemem Adobe. W tę stronę zmierzają funkcje, które pojawiają się od kilku edycji. Czcionki z Adobe Typekit, zasoby z Adobe Stock, udostępnianie projektów, możliwości współdziałania – to są właśnie te rzeczy, które mają dać użytkownikowi możliwość szybszego i wygodniejszego korzystania z własnych lub firmowych zasobów kreatywnych. Ma to na pewno pewien sens. Dysponując uporządkowaną i rozległą biblioteką Adobe Stock w chmurze, designer nie musi się martwić o pobieranie fotografii czy obrazów na lokalny komputer. Mając dostęp do dziesiątek profesjonalnych czcionek, nie przejmujemy się koniecznością kupowania licencji na fonty. Mogąc jednym kliknięciem udostępnić projekt klientowi lub współpracownikom, zaoszczędzamy czas i zyskujemy na wygodzie.

To wszystko są fajne rzeczy i doceniałbym je pewnie bardziej, gdybym pracował w większym zespole projektowym, wykorzystującym przepływ pracy oparty na zasobach chmurowych. Ceniłbym je wyżej, gdybym nie żywił obawy, że ich drugim, ale wcale nie drugorzędnym celem, jest ściślejsze powiązanie użytkowników z możliwościami oferowanymi przez ekosystem Adobe. A możliwości te nie są, bynajmniej, tanie. Natomiast są wygodne, a wiadomo, jak jest – gdy raz zaznamy wygody, trudno nam już przestać za nią płacić.

Funkcje, które zrobiłyby różnicę

A może InDesign nie ma już kierunków, w które mógłby się rozwijać pod względem funkcjonalności projektowych i pozostaje mu tylko ścieżka rozwoju workflow, udoskonalanie interakcji między użytkownikami, rozbudowa narzędzi zespołowych?

Cóż, nie wydaje mi się. Przez lata Adobe nie miało sensownej konkurencji w zakresie projektowania publikacji, jednak wraz z pojawieniem się Affinity Publishera poczuliśmy też powiew świeżości. Pod wieloma względami Publisher ustępuje hegemonowi od Adobe, jednak przynajmniej na kilku polach pokazuje, że potrafi zrobić rzeczy nie tylko inaczej, ale i lepiej.

Warstwy dopasowania

W InDesignie zawsze irytował mnie nieduży wachlarz możliwości związanych z dostosowaniem grafik. Owszem, można bawić się przeźroczystością, mieszaniem kanałów i efektami specjalnymi, ale nie jest to szczególnie rozbudowane. Co więcej, nie zmienia się od lat.

Affinity Publisher oferuje nam natomiast możliwość pracy z warstwami dopasowania takimi, jak poziomy, krzywe, jasność, tryb czarno-biały itd. Możliwości są bardzo zbliżone do tych, które daje Photoshop, dzięki czemu łatwo możemy skorygować fotografię z poziomu Publishera, dopasować jej kontrast, jasność czy inne parametry do designu tworzonej publikacji. To naprawdę fajna i potrzebna funkcja która robi konkretną różnicę i wręcz narzuca się ze swoją użytecznością. Jestem przekonany, że wielu projektantów natychmiast zaczęłoby z niej korzystać. W Publisherze sam sięgnąłem po warstwy dopasowania już w drugim projekcie, który przy jego użyciu tworzyłem, myśląc sobie: „Wow. Nareszcie nie muszę wychodzić do Photoshopa, żeby dopasować sobie kontrast zdjęcia”.

Warstwy dopasowania w Affinity Publisher

Otwieranie PDF-ów

Kolejna możliwość, którą oferuje Affinity – otwieranie PDF-ów. Ja rozumiem, że PDF nie będzie zawierał wszystkich parametrów zapisywanych przez format INDD, ale skoro Publisher może otworzyć PDF-a, skoro umie to Adobe’owy Illustrator, to dlaczego by tejże możliwości nie dać również InDesignowi? Sytuacje, w których dziedziczymy po innym designerze wyłącznie PDF-a lub otrzymujemy taki właśnie plik od klienta z prośbą o wprowadzenie drobnych poprawek są przecież normą. Tak, istnieją pluginy, które pozwalają ten problem obejść i rozbudowują program o taką możliwość, jednak w mojej opinii wsparcie dla otwierania tego formatu powinno być zapewnione natywnie, a nie przez strony trzecie.

Scalanie danych opartych o MySQL

Obszarem, w którym InDesign zdecydowanie deklasuje jeszcze Publishera, jest możliwość integracji projektu z zewnętrznymi danymi. Scalanie danych to chyba moja ulubiona funkcja InDesigna, która jednak niemal wcale nie ewoluuje. Zaś kierunków, w których mogłaby się rozwijać, jest w mojej opinii przynajmniej kilka.

Obsługiwane przez InDesigna metody integracji projektu z zewnętrznymi danymi obejmują: a) połączenie pojedynczego arkusza CSV i możliwość scalania pojedynczego wiersza w dokumencie wynikowym oraz b) potraktowanie projektu jako szablonu dla danych pobieranych z pliku XLS. Możliwe zastosowania tych metod są liczne, lecz pozostawiają bardzo dużo miejsca na rozwój i udoskonalenia.

Co mogłoby zatem zostać dodane? Pierwszą rzeczą, która przychodzi mi na myśl, jest połączenie dokumentu z arkuszem i możliwość selektywnego mapowania komórek arkusza na pola w dokumencie. Tego rodzaju rozwiązaniem jest np. plugin Easy Catalog, oferujący bardzo rozbudowane funkcjonalności. Natywne rozwiązanie nie musiałoby, bynajmniej, być aż tak wszechstronnym narzędziem. Wystarczyłoby, aby użytkownik mógł podpiąć konkretny plik XLS lub CSV do dokumentu, wskazać komórki, które go interesują i umieścić je w dokumencie. Dzięki temu moglibyśmy np. tworzyć kolejne wydania katalogu produktowego, aktualizując dane w połączonym arkuszu.

Ciekawym rozwiązaniem mogłoby być również łączenie dokumentu z kilkoma źródłami danych, które mogłoby funkcjonować zarówno w kontekście powyższej, nieistniejącej funkcjonalności, jak i istniejącego scalania danych. Dzięki temu moglibyśmy generować seryjnie dokumenty oparte o kilka źródeł danych. Jeśli ktoś używał kiedyś scalania danych do tworzenia czegoś bardziej rozbudowanego, niż wizytówki, identyfikatory czy bilety, to wie, że byłoby to wygodne. Jeżeli jeszcze na dodatek zaimplementowano podstawowe instrukcje warunkowe (np. jeżeli pole A jest równe danej wartości, wówczas scal komórki ze źródła B, w przeciwnym razie użyj źródła C), to możliwości stałyby się naprawdę duże.

Wreszcie trzeci pomysł – połączenie dokumentu InDesigna z bazą MySQL. Istnieje wtyczka iziDBConnect, która pozwala to zrobić, jednak byłoby świetnie, gdyby tego typu funkcjonalność działała natywnie. Dzięki takiemu rozwiązaniu można by, dla przykładu, generować dokumenty na bazie treści ze strony internetowej lub katalogi na bazie produktów ze sklepu internetowego. Przeciętny użytkownik InDesigna zapewne nie zrobiłby użytku z takiej funkcji, ale umówmy się, że przeciętny użytkownik InDesigna nie używa również XML-a czy scalania danych. To są funkcje, po które sięgamy, gdy naprawdę ich potrzebujemy i bardzo szybko okazuje się, że to, co oferuje nam (od lat) program, mogłoby jednak być lepsze.

Co przyniesie przyszłość?

Czy deweloperzy Adobe zdecydują się wprowadzić któreś z tych funkcjonalności do przyszłych wersji programu? Nie możemy tego przewidzieć, możemy jednak snuć przypuszczenia. Adobe udostępnia stronę, na której każdy może zgłosić swój pomysł na nową funkcjonalność Adobe InDesign. Przeglądając listę możemy zauważyć, że niektóre ze zgłaszanych przez użytkowników pomysłów doczekują się realizacji. Zatem, nie jesteśmy tu zupełnie bezradni. Głosujmy na funkcjonalności, które chcielibyśmy otrzymać. Zgłaszajmy swoje, jeśli nie ma ich jeszcze na liście!