Profil Grafik płakał jak projektował, prezentujący zjawiskowe porażki designerskie, ma ponad 188 tysięcy polubień na Facebooku. Zgaduję, że śledzi go całkiem spory odsetek ludzi z branży. Myślę, że każdemu z nas zdarzyło się kiedyś koncertowo spartolić własny projekt graficzny, aby dostosować go do „poprawek” klienta. Taka robota, mimo że opłacona, idzie poniekąd w błoto, bo jak niby pochwalić się szkaradnym potworkiem w portfolio? Dlatego też warto stosować pewne działania profilaktyczne, aby nie musieć potem płakać nad wykonaną robotą.
Pierwszym z nich jest zasada: Jeśli się nie podoba, rozstańmy się bez zobowiązań na samym początku współpracy. Projektując ulotkę, broszurę czy stronę internetową, tworzę najpierw 2–3 szkice koncepcyjne – projekty cząstkowe, oparte o treść roboczą lub zastępczą, ilustrujące mój pomysł na zaprezentowanie dostarczonej przez klienta treści. Oczywiście, nie są one darmowe, choć z drugiej strony, nie kosztują wiele. Po zaprezentowaniu klientowi rzeczonych szkiców, jego lub jej sprawą jest wybór któregoś z nich do pełnego opracowania lub zrezygnowanie z moich dalszych usług. Z reguły po tym etapie od razu widać, czy „jest chemia”, czy wręcz przeciwnie. Rozumiem to, że mój styl nie wszystkim musi odpowiadać, dlatego też wolę po prostu nie pracować dla ludzi o radykalnie różnym poczuciu estetyki, niż moje. Lubię natomiast pracować dla takich, którzy je podzielają. Wówczas mamy szansę na wspólne stworzenie fajnego projektu końcowego, który z jednej strony usatysfakcjonuje klienta, a z drugiej – ładnie się zaprezentuje w moim portfolio. Wartością dodaną do takiego działania jest szybkie odsianie osób, które mogą być niechętne do terminowej zapłaty za naszą robotę. Jeśli ktoś ma problem ze zrobieniem przelewu na początku pracy, to zapewne będzie mieć również problem z uiszczeniem należności za ukończone zlecenie.
Zasadą drugą jest ograniczenie ilości poprawek, które wprowadzamy do projektu końcowego w wynegocjowanej na początku cenie. Warto ustalić sobie jakąś liczbę „rund poprawkowych”, w ramach których klient ma prawo zgłaszać swoje korekty i życzenia. Dwie do trzech „kolejek” wydają mi się sensowną liczbą. Każde kolejne warto wyceniać według stawki godzinowej. To dość skutecznie zapobiega eksplozjom ułańskiej fantazji w rodzaju: „Jednak mi się nie podoba. Może zróbmy to zupełnie inaczej?”. No, chyba że klient jest rozsądny i skłonny rzeczywiście dopłacić za serię nadplanowych zmian. W takim układzie – nie ma problemu. Każdy ma prawo do zmiany zdania. Z powyższego logicznie wynika jednak, że musimy na początku roboty podpisać z klientem umowę, w której to wszystko ładnie opiszemy. Bo pamiętamy, że nie pracujemy bez umowy, prawda? A przynajmniej nie z klientami, z którymi nie mamy długiej i bezproblemowej współpracy.
Trzecią zasadą jest takie budowanie portfolio, aby było ono jednocześnie komunikatem dla klienta, jakiego rodzaju projekty proponujemy. Ja, dla przykładu, jestem prostym chłopcem lubiącym światło, typografię i geometryczne kształty. Kręcą mnie proporcje, pusta przestrzeń, interesujące kreski i fajne literki. Tego typu rzeczy wychodzą mi najlepiej i jeśli klient tego właśnie oczekuje, to najprawdopodobniej się dogadamy. Jeśli natomiast dla klienta biały to nie kolor, a w projekcie obowiązkowo musi się znaleźć czcionka Comic Sans lub jakiś jej pociotek, to nie – nie dogadamy się. Dlatego też – mimo że dawniej zdarzało mi się robić przeróżne wstydliwe poczwary – pokazuję w portfolio tylko to, co chciałbym robić dalej, pod czym się podpisuję i co mi się podoba. Dzięki temu, jeżeli już ktoś przejrzy moją stronę internetową i zdecyduje się nawiązać ze mną kontakt, to najprawdopodobniej jest to osoba, która wie, co mam do zaproponowania.
Oczywiście, ludzie są przeróżni i żadna profilaktyka nie ustrzeże nas w pełni przed spektakularnymi porażkami. Czasami nie wynikają one ze złej woli którejkolwiek za stron, tylko po prostu z faktu, że klient nie ma wyobrażenia, co jest możliwe do zrobienia, a czego zrobić się nie da. A przynajmniej – czego nie da się zrobić, zachowując jakiekolwiek zręby estetyki i sensu. Naszą (niełatwą) rolą jest postarać się wówczas przekonać go/ją do naszej wizji. Bywa, że to się udaje. Bywa, że nie. I w nawiązaniu do tej ostatniej kwestii, na pożegnanie, filmik z YouTube’a. Niezupełnie na temat, ale na pewno blisko. Wszystkiego dobrego w 2018 roku!