Multiklasowość* i nowe horyzonty, czyli grafik wobec wyzwań przyszłości

Jestem grafikiem i programistą stron internetowych. Param się dość szeroką gamą odmian tego chimerycznego rzemiosła, od składania książek i magazynów przez grafikę typowo reklamową po wszelkiej maści i rodzaju internetowe odmiany designu. Jako programista umiem stworzyć stronę na WordPressie, zakodować ją od podstaw bez jego użycia, ale także napisać niezbyt skomplikowany program na konkretne zamówienie. Jednak w żadnej z tych dziedzin nie jestem mistrzem. Nie posiadam kierunkowego wykształcenia. Wszystkiego nauczyłem się sam, metodą prób i błędów, z książek, czasopism, kursów tradycyjnych czy internetowych oraz rozmów z bardziej wykształconymi i biegłymi kolegami lub koleżankami po fachu. Wyrosłem z traktowania tego jako wady, zacząłem uważać po prostu za cechę mojego CV. Ostatnio zaczynam się jednak zastanawiać, czy taki brak ścisłej specjalizacji nie stanie się aby zaletą.


Jakiś czas temu, przeglądając śledzone twittery natrafiłem na złotą myśl znakomitego Johna Maedy: „You can either be a jill of all design-y trades or a master of just one. Nowadays you’re better off being a jill because we don’t know which trades will remain” („Możesz być albo złotą rączką od wszelkich designerskich rzemiosł, albo mistrzem tylko jednego. Dziś lepiej wyjdziesz, na tym pierwszym, bo nie wiemy, które rzemiosła przetrwają”).

Nie sądzę, aby Maedzie chodziło o to, że nie warto znać się na czymś porządnie. Bo chyba zawsze warto; dobrze być w pierwszej lidze, rozumieć niuanse niedostrzegalne dla reszty i potrafić rozwiązywać problemy zbyt trudne dla innych. Myślę, że sens tej myśli zasadza się gdzie indziej – ścisła specjalizacja w jednej, wąskiej dziedzinie (czy to designu, czy jakiejkolwiek innej sfery rynku) jest niebezpieczna, gdyż w przypadku nagłej śmierci lub metamorfozy branży nagle zostajemy z niczym.

Czas zmian

Żyjemy w dynamicznie zmieniającym się świecie, a szeroko pojęta grafika użytkowa, design na potrzeby sieci czy technologie internetowe ewoluują jeszcze szybciej, niż szereg innych, bardziej zakorzenionych w tradycji sfer życia. To, co kilka lat temu było standardem z dobrymi rokowaniami na przyszłość, dziś może być już w zaawansowanej fazie agonii. Przykładem niech będzie historia Flasha, technologii przeżywającej szczyt popularności w okolicach 2005 roku, której rychłą śmierć Steve Jobs przepowiedział ledwie pięć lat później. W czasach swej świetności Flash był używany niemal do wszystkiego. Rzeczywiście, strony internetowe, stworzone przy jego wykorzystaniu wyglądały zjawiskowo. Potem jednak przyszły zmiany, nowe rozwiązania, nowe warunki rynkowe. Technologia przetrwała jeszcze do 2015 roku, jednak już bardziej jako przystawka do stron z multimediami, niż cokolwiek więcej. Po migracji YouTube’a na standard HTML5 Flash praktycznie odszedł w niebyt. Podejrzewam, że wielu millenialsów może dziś nawet nie wiedzieć, czym dokładnie był.

Jednak czy są jakieś realne widoki na to, że zabraknie nagle pracy dla grafików lub twórców stron internetowych? Myślę, że nie, jednak praca ta może nieco zmienić charakter.

Na targowisku kreatywnym

Przede wszystkim, odchodzi w przeszłość czas, gdy grafik lub agencja musieli stworzyć wszystko własnymi siłami (lub siłami najemnych freelancerów). Do faktu, że banki zdjęć (popularne stocki) zastępują współpracę z fotografem, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Jednak ilość platform oferujących gotowe rozwiązania i projekty za relatywnie niewielkie opłaty licencyjne jest coraz większa, a asortyment, który oferują, pokrywa niemal wszystko, czego potrzeba branży kreatywnej w codziennej pracy. Wystarczy spojrzeć choćby na CreativeMarket.com czy należący do Envato GraphicRiver.net. Logo, ikony, layouty prezentacji, wszelkiej maści i rodzaju projekty wydawnictw drukowanych, elementy stron internetowych i aplikacji, mockupy, trójwymiarowe modele, wreszcie wideo, ilustracje, fotografie… Właściwie trudno pomyśleć o gotowcu, którego nie dałoby się gdzieś wklikać do koszyka.

Dzięki temu bogactwu assetów możemy na pewno projektować szybciej i bardziej wszechstronnie, bo zakup projektów może zrekompensować nam braki warsztatowe. Jednak druga strona medalu to zanik indywidualnego rysu, wyróżniającego nasze kreacje. Zbyt częste wykorzystywanie stockowych zdjęć, z wciąż tymi samymi twarzami modeli i modelek, urosło już do rangi branżowych żarcików. Obecnie wprawne oko wychwyci, oprócz zdjęć, także powtarzalne ikony, czcionki, a nawet całe layouty, pojawiające się w coraz większej liczbie realizacji. To trochę jak z ciuchami z sieciówek, które są tanie i fajne, jednak raczej nie spowodują, że wyróżnimy się w tłumie.

Na targowisku kreatywnym nie musimy jednak kupować. Możemy także sprzedawać, bo przecież asortyment tych serwisów nie tworzy się sam. Przygotowują go współpracujący z daną platformą graficy z całego świata, którzy od sprzedanej licencji otrzymują prowizję. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy sami spróbowali takiego rzemiosła. Inwestycja nie niesie ze sobą dużego ryzyka. Mamy szansę zyskać źródełko pasywnego dochodu, a poświęcamy w zasadzie wyłącznie czas.

Oczywiście, o ile cierpimy na jego nadmiar.

Grafik z Bieszczad lub Bombaju

Pamiętam, jak przed laty, grając w grę komputerową i wykonując zadanie zlecone mojemu cyfrowemu awatarowi za pośrednictwem wirtualnego panelu komputerowego, pomyślałem: O ile łatwiej można by żyć, gdyby tak samo dało się zdobyć pracę w realnym świecie. Ot, przejrzeć tablicę ogłoszeń i jednym kliknięciem wziąć skrojony w sam raz dla mnie kontrakt.

Zdaje się, że właśnie wkraczamy w takie czasy. Crowdsourcing usług za pośrednictwem platform takich, jak Upwork.com, Freelancer.com, 99designs.com, Useme.eu lub Designer.pl, to ni mniej ni więcej, jak globalny (lub lokalny w przypadku tych dwóch ostatnich) panel misji, których możemy podjąć się za jak najbardziej realne wynagrodzenie dla najzupełniej rzeczywistych podmiotów. Nie ma przy tym znaczenia, czy mieszkamy gdzieś pod lasem w okolicach Wołosatego, czy w centrum Bombaju. Liczy się połączenie z internetem, czas i chęci. Nierzadko nie trzeba nawet nawiązywać osobistego kontaktu ze zleceniodawcą – wszystko może odbyć się on-line w bezpiecznej, zapośredniczonej klawiaturą formie. W sam raz dla introwertyków, którzy nie przepadają za otwieraniem ust do bliźniego swego.

Oczywiście, zdobycie zlecenia nie jest aż tak proste, jak można by marzyć. Chcąc w jakiś sposób moderować rzetelność freelancerów, platformy wdrażają różne systemy oceny kompetencji, a sami wykonawcy muszą przyłożyć się solidnie do autopromocji, budując sugestywne profile i prezentując przekonujące portfolio. Wbrew pozorom lub oczekiwaniom osób, które jeszcze się z tym nie zetknęły, dbanie o dobry wizerunek i rating wymaga czasu i wysiłku. Czasu i wysiłku, za który nikt nie płaci. Sami musimy być sobie menedżerem i pijarowcem, a przecież nie każdy, kto tworzy przepiękne identyfikacje wizualne musi od razu być ninją autopromocji.

Dochodzi jeszcze czynnik konkurencji. Niestety, często jedynym pomysłem freelancerów na wygranie kontraktu jest oferowanie stawki niższej, niż inni, co przy sporej liczbie ubiegających się o zlecenie wykonawców przeradza się w zaniżanie wynagrodzeń. Szczególnie trudno robi się wówczas, gdy o robotę ubiegają się równocześnie freelancerzy z krajów o drastycznie różnych kosztach życia – to, co dla jednego jest kwotą balansującą na granicy opłacalności, dla drugiego jest wciąż bardzo dobrą wypłatą. Na tyle dobrą, że da się nią podzielić z małym zespołem. A wiadomo, mały zespół jest w stanie obsłużyć znacznie więcej zleceń, niż jeden człowiek.

Zrób to sam

A gdyby tak w ogóle wyeliminować potrzebę wynajmowania grafika czy programisty stron internetowych? Przecież przynajmniej część drobnych usług, jak dla przykładu przygotowywanie grafik marketingowych do social mediów, nie wymaga szczególnych kompetencji. Już dziś istnieje szereg mniej lub bardziej intuicyjnych narzędzi, przy pomocy których marketingowiec lub klient końcowy może tworzyć zgrabne, odpowiednio sformatowane i estetyczne kreacje do zilustrowania swoich postów. Za przykład mogą posłużyć tu Canva.com lub Adobe Spark – darmowe aplikacje on-line, dzięki którym tworzenie brandowych obrazów „jeszcze nigdy nie było tak proste”.

A strony internetowe? Co prawda rozmaite generatory pojawiają się na rynku przynajmniej od kilku lat, jednak dopiero teraz narzędzia te stają się na tyle przystępne i skuteczne, by zacząć o nich myśleć poważnie. Wix.com w swoich reklamach mówi wprost: „Potrzebujesz strony? Dlaczego nie zrobisz jej sam/sama?”. Oferowane przez platformę możliwości dalece wykraczają poza proste wstawianie własnych treści w z góry ustalone miejsca. Wix nie nadaje się może do budowania wielopoziomowych serwisów, ale prostą wizytówkę firmy z galerią bądź sklepem z powodzeniem da się przy jego użyciu zmontować.

Czy oznacza to, że udział zawodowca w procesie tworzenia tego rodzaju realizacji jest już zbędny? Raczej nie. Mimo że Canvy, Sparka czy Wixa używa się raczej łatwo, to jednak wymagają one pewnego minimum kompetencji. O ile dla profesjonalisty są to kwestie zupełnie podstawowe, o tyle dla laika mogą stanowić pewne wyzwanie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zarówno klient potrzebujący projektu graficznego, jak i klient potrzebujący strony internetowej, chcą przede wszystkim, aby były one ładne i skuteczne. Sama techniczna możliwość samodzielnego ich stworzenia bynajmniej tego nie gwarantuje. Potrzebny jest najzwyczajniej w świecie ktoś, kto powie: „Dobra robota, to się ludziom spodoba”.

I najlepiej, aby nie był to szwagier.

AI zrobi to lepiej?

Berlińska firma EyeQuant od jakiegoś czasu wdraża okulografię do analizy użyteczności stron internetowych opartej na uczeniu maszynowym. Trenuje też sztuczną inteligencję do przewidywania, jaki rodzaj banerów tak naprawdę przykuwa ludzką uwagę [https://www.fastcompany.com/90171173/eyequant]. Rozwijane oprogramowanie radzi sobie z tym nadspodziewanie dobrze. Póki co usługa nie jest jeszcze masowo dostępna ani zaimplementowana do żadnej aplikacji typu DIY, jednak taka ścieżka komercjalizacji tej lub innej sztucznej inteligencji jest zapewne wyłącznie kwestią czasu.

Tego typu próby już z resztą istnieją. Żeby daleko nie szukać, wspomniany Wix oferuje możliwość automatycznego wygenerowania strony przez asystenta Wix ADI. Decydując się na taki sposób zaprojektowania strony jesteśmy proszeni przez ADI o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań. Na podstawie naszych odpowiedzi asystent generuje witrynę, której treść możemy sobie potem dostosować. Rezultat nie powala może oryginalnością, jednak generalnie rzecz biorąc, jest poprawny.

Na podobnej zasadzie działa usługa Tailor Brands, pozwalająca stworzyć prostą identyfikację wizualną w oparciu o krótki wywiad, który przeprowadza z nami aplikacja przed przystąpieniem do roboty. Rezultaty? Cóż, w większości średnio udane… dla profesjonalnego oka. Jednak, zapewniam, zdarzało mi się widzieć gorsze, które weszły w życie.

Jednak to wciąż przykład starego myślenia, w którym AI jest swego rodzaju wsparciem tradycyjnego modelu tworzenia produktu końcowego. Kimś w rodzaju asystenta, który pomoże użytkownikowi zrobić to, co ten chce. A jak by to było, gdyby to nie użytkownik decydował, co chce zrobić, ale projekt lub strona same organizowały się wokół treści, która ma być zakomunikowana? Czy nie w taki sposób designerzy i twórcy stron z krwi i kości odpowiadają na potrzebę klienta? Oczywiście, są tacy zleceniodawcy, którzy najchętniej zredukowaliby ich do roli myszki i klawiatury – brakującego ogniwa między własną wizją, a techniczną realizacją pomysłu. Jednak większość generalnie chce, aby to projektant ubrał w formę ich treść, bo od tego przecież tenże projektant jest – dawania estetycznej i funkcjonalnej odpowiedzi na pytanie postawione przez brief.

Innymi słowy, nowe myślenie polegałoby na tym, aby projekty robiły się same. To by była realna zmiana jakościowa w stosunku do obecnego stanu rzeczy i zarazem ryzyko, że branża będzie musiała znaleźć sobie inny model funkcjonowania. Czy to możliwe?

Cóż. Jeszcze nie, choć próby już były, jak np. thegrid.io. Wizja, przedstawiona w klipie promocyjnym tego przedsięwzięcia (dostępne na wspomnianej stronie) jest porywająca i nieco niepokojąca. Lecz póki co, możemy spać spokojnie, bo projekt wygląda na porzucony, a linki do różnych realizacji są w większości martwe. Jednak skoro ktoś już raz spróbował coś takiego zrobić, z to z pewnością ktoś inny spróbuje znowu. Biorąc pod uwagę tempo rozwoju wiedzy i przemysłu związanych ze sztuczną inteligencją można przyjąć, że kolejne podejścia będą bardziej udane. I że nastąpią szybciej, niż nam się wydaje.


*multiklasowośćw grach fabularnych i komputerowych sposób odgrywania postaci, który opiera się na łączeniu różnych przewidzianych przez mechanikę gry specjalizacji.

Fot. Sweet Ice Cream Photography / Unsplash