Uświadomiłem sobie w minionych dniach, że mija piąty rok, odkąd działam jako freelancer. Przez te lata zapoznałem wielu interesujących klientów, z częścią których związałem swoją ścieżkę zawodową na dłużej. Koczowałem w kilku biurach coworkingowych, obserwując ich rozwój, lecz również problemy. Zapoznałem wielu innych wolnych strzelców, wymieniając się z nimi doświadczeniami oraz – czasami – wchodząc w krótkie współprace. Wreszcie przetrwałem rok pandemii, będąc świadkiem jej wpływu na rozpad pewnych branż i rozrost innych. Chciałbym podzielić się z Wami kilkoma refleksjami.
Skuteczny freelancer – moje równanie
Czasami zastanawiam się, od czego zależy skuteczność wolnego strzelca. Wydaje mi się, że są tu cztery kluczowe parametry, z których można ułożyć coś jakby wzór sukcesu na freelance. Przy czym pod hasłem „sukces” nie należy tu rozumieć jakiegoś jednorazowego zwycięstwa (że oto hurra, odniosłem sukces, mogę osiąść na laurach), tylko ciągły proces, wysiłek, jaki należy wkładać w istnienie swojego biznesu.
Zacznijmy od umiejętności profesjonalnych. Musisz potrafić zrobić to, co oferujesz oraz musisz umieć wykonać to przynajmniej przyzwoicie. Przyjdą do Ciebie różni klienci, od drobnych, liczących każdy grosz, po dużych, którzy kasę wydają lekką ręką. Niezależnie od skali kontrahenta, musisz potrafić wykonać robotę tak, aby chciał do Ciebie wrócić. Nie jest przy tym ważne (w mojej opinii), czy pracowałaś/eś wcześniej w agencji, wydawnictwie, czy może nie masz doświadczenia zawodowego w branży. Liczy się efekt, który musi „dawać radę” na tle konkurencji.
Następnie, musisz posiadać umiejętności miękkie, gdyż sama/sam będziesz sobie project managerem, marketingowcem i social media ninją. Musisz potrafić zarówno zarządzać swoim czasem, aby utrzymać magiczny work-life balance (co, wierz mi, nie jest łatwe, szczególnie na początku), jak i umieć dogadać się z rozmaitymi ludźmi, którzy czasami będą mówili Ci rzeczy, których nie chcesz usłyszeć. Musisz umieć zareklamować się w sieci, zbudować jakoś swoją narrację tak, aby zachować autentyczność. Twoje umiejętności zawodowe mogą być kosmiczne, jednak bez umiejętności miękkich możesz nie mieć szans ich użyć.
Po trzecie – kontakty. Nie mówię tu o kontaktach w kontekście jakichś szemranych układów, dzięki którym otrzymujesz zlecenia według tajemnego, niejawnego klucza gdzieś w ciemnej kanciapie w podziemiach szklanych biurowców. Mówię o sieci ludzi, którzy wiedzą, co robisz i wiedzą, jak dobrze potrafisz to zrobić. Jeśli nikt nie ma pojęcia, że jesteś świetną webdesignerką, znakomitym UX/UI designerem czy wymiatasz w Photoshopie, to nie zwróci się do Ciebie z zapytaniem o wykonanie konkretnego projektu ani nie będzie wiedział, by do Ciebie skierować klienta z takim zapotrzebowaniem. Budowanie sieci na LinkedIn to jedno, jednak ważniejsi są ludzie z krwi i kości: Twoi znajomi, przyjaciele, klienci, z którymi już pracowałaś/eś lub koledzy i koleżanki z byłej pracy, którą zostawiłeś/aś na rzecz freelance’u. O ile, rzecz jasna, mosty nie zostały spalone.
Jednak najważniejszy jest, w mojej opinii, czas. Niestety. Nie spodziewaj się efektów po miesiącu działalności. Oczywiście jest możliwe, że akurat Tobie uda się złapać fajne zlecenia od razu po starcie. Nie mniej, doświadczenie uczy, że własna działalność zaczyna naprawdę funkcjonować po około trzech latach. Nie odnoszę się tu do żadnych badań, tylko do obserwacji moich i znajomych, którzy na własny rachunek pracowali lub pracują. Potraktuj to więc (jak wszystko na tym blogu) jako opinię. Czas jest parametrem, przez który należy pomnożyć wszystkie powyższe. Ten sam zestaw zmiennych zupełnie inaczej działa, gdy jesteś na rynku kilka lat, zaś zupełnie inaczej, gdy dopiero zaczynasz.
Zatem, wspomniany wcześniej wzór.
Sf (jak skuteczny freelancer) = (Up + Um + K) * t
Czyli – skuteczność freelancera to suma umiejętności profesjonalnych, miękkich oraz kontaktów pomnożone przez czas, jaki działa on na rynku.
Blaski pracy na swoim
Powiedzmy sobie wprost: to jednak nie skuteczność czy sukces są podstawowymi motywacjami, którymi z reguły kierują się osobom idące „na swoje”. Chodzi raczej o to, by być panem (lub panią) własnego czasu, podejmować się tych zadań, których podjąć się chcemy, a nie tych, które każe nam zrobić przełożony. Chodzi o swobodę i niezależność.
Rzeczywiście, po latach wolnego strzelectwa trudno już wrócić do ustalonych godzin pracy. Pracuje się to tu, to tam, zgodnie z jakimś własnym rytmem dnia, w którym okresy aktywności zawodowej przeplatają się, dla przykładu, z obieraniem ziemniaków, szybkim wypadem na rower czy czytaniem komiksów dzieciom. Przyzwyczajamy się do możliwości załatwiania różnych bieżących spraw bez pytania kogokolwiek o zgodę, do mobilności i braku czasowych ograniczeń. Jeżeli jeszcze uda się nam złapać magiczny balans pomiędzy zarobkami, ilością pracy, a czasem dla siebie i bliskich, to możemy powiedzieć, że bycie freelancerem wychodzi nam całkiem sprawnie.
Nie ma róży bez kolców
Jednak, jak zawsze, jest też druga strona. Samodzielność i niezależność mają szereg zalet. Mają też jednak wady.
Pierwszą z nich jest niepewność finansowa. Oczywiście, będąc zatrudnionym na etacie również nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że w perspektywie paru miesięcy nadal będziemy mieli zatrudnienie. Ryzyko zawsze istnieje. W przypadku freelancera ma ono jednak nieco inny charakter. Jest to, mianowicie, charakter ciągły. Klienci przychodzą i odchodzą, by po jakimś czasie wrócić lub nie. Zapytania ofertowe (oby liczne) mogą, ale nie muszą, zakończyć się zleceniem. Dorodna faktura, po opłaceniu podatków, nie jest już tak dorodna, zaś horyzont, nawet w przypadku dobrze prosperujących osób, rozciąga się na jakieś parę miesięcy do przodu. Co jest za nim – nigdy nie wiadomo. Może kolejna wyspa obfitości. A może sztorm.
Drugą kwestią jest ryzyko pozostania w tyle, nienadążenia za rynkiem. Pracując na etacie, szczególnie w młodym i dynamicznym zespole (że tak nawiążę do rekrutacyjnej nowomowy), na co dzień stykamy się z aktualnymi trendami, technologiami, oprogramowaniem czy metodykami działania. Na co dzień stykamy się z ludźmi, którzy mogą nas czegoś nauczyć, zainspirować nas do czegoś, zachęcić lub poinstruować. Mogą też wskazać nam błędy. To stymuluje samorozwój, popycha nas do podnoszenia kwalifikacji.
Pracując na własny rachunek nie doświadczamy tego wszystkiego. Jeśli sami nie wykształcimy w sobie ciekawości, chęci sięgania po nowe rzeczy, dociekania, jak ludzie robią to, co robią i dlaczego tak, a nie inaczej – zaczniemy powoli zostawać w tyle, zamykać się w obszarze dobrze poznanych sposobów działania, a czasami w zaklętym kręgu tych samych błędów. W konsekwencji nasza praca zacznie tracić na konkurencyjności i jakości. To zaś dla freelancera jest bardzo niebezpieczna perspektywa.
Nowe horyzonty
„Gdzie się widzisz za pięć lat?” lubią pytać rekruterzy (co jest już tak zgrane, że ma pewien potencjał memiczny). Jako osoba, która po pięciu latach od podjęcia ważnej decyzji jest dokładnie tam, gdzie chciała, myślę, że pytanie to można odwrócić. Czy jesteś tam, gdzie planowałaś czy planowałeś być? A jeśli tak, to od jak dawna tam jesteś?
Czy jest to cel? Czy może mielizna?